To co dobre szybko się kończy. Ale wróćmy do początku naszego wyjazdu. Plany co do tego wyjazdu mieliśmy już kilka lat. Na Stravie ludzie pokonują włoskie, francuskie alpejskie przełęcze raz po raz to kusząc to wkurzając dużymi przewyższeniami i wspaniałymi zdjęciami. No to gdzie jedziemy? Garda? Como? Bormio? Bolzano? Wybraliśmy najpiękniejsze jezioro Włoch Północnych – Lago di Como.
Jezioro jest wąski i opiera się o wysoki brzeg. W połowie rozdziela się na dwie odnogi w kierunku południowym. Na wschodnim brzegu znajduje się linia kolejowa prowadząca z miasta Lecco do Colico. Po drodze znajduje się warte odwiedzenia miasteczko Varenna. Na zachodnim brzegu mamy na odnodze stolice czyli miasto Como, idąc na północ mijamy Argengo z kolejką górską, Griante ze spektakularnymi hotelami, Menaggio z ryneczkiem i lungolago, PIANELLO DEL LARIO w którym mieszkaliśmy. Następnie Dongo i ect. Pomiędzy odnogami leży perełka Bellagio – punkt wyjścia do odwiedzenia Madonna di Ghizallo. Miasta przyklejone są do tafli wody i spływają z wysokiego górskiego brzegu jeziora które poprzecinane jest mostami nad górskimi potokami. Nad jeziorem znajdują się promenady (lungolago) z barami. Tam się kupuje te słynne lody. Gdzieniegdzie znajdują się miasteczka wysoko. Oznacza to większy trud dostania się do nich ale na pewno jest tam spokojniej i widoki na jezioro i góry robią wrażenie.
Jezioro jest długie na kilkadziesiąt kilometrów ale system promów przecinających je wystarczająco ogarnia ten problem. Słynny trójkąt promowy Bellagio-Menaggio-Varenna daje transport do najważniejszych atrakcji środkowego jeziora. Pieszy, rowerowy oraz samochodowy. Bilety są całodzienne lub jednorazowe. Polecam kupić bilet z wyprzedzeniem bo nie zawsze zdążysz go kupić. Maska FFP2 obowiązkowa – no mascherino – no viaggio! Najlepszy transport do Como z Polski znajduje się przez port lotniczy w Bergamo. Pociągi Trenord Trenitalia kursują 40 minut z Bergamo do Lecco. Są też promy z Como do Colico i Lecco do Colico które objeżdżają całe jezioro ale to są może 2-3 kursy na dobę.
Ekipa:
Darek, Marek D. i Adam – ekipa z naszej grupy kolarskiej SRCycling znana jest każdemu. Kto jeździ z nami ten nas zna. Marek dołączył do nas niedawno. Jest też z nami Mateusz. Towarzyszy mu rodzina. Cele tego wyjazdu to aktywny wypoczynek. Czyli rower, jezioro a także włoska kuchnia i styl bycia w ramach zasady „dolce far niente”. Mieliśmy do dyspozycji cały dom w małej włoskiej mieścinie z widokiem na jezioro Como. Piękna miejscówka. Co dzień rano zanim wychodziłem po bagietki i corentto con nutella otwierałem sobie okno dachowe i poświęcałem kilka chwil na okiełznanie okolicy zanim dzwony kościelne nie obudziały mnie i powiedziały, że jest 7:00 i piekarnia (Panificio) jest już otwarta. Zbliżając się do piekarni czuć było z daleka pieczonym chlebem. W środku Włoszka w średnim wieku witała mnie zawsze uśmiechem i nie szydziła z mojego łamanego włoskiego. Na koniec zawsze usłyszałem od niej magiczne „buona giornata” lub po prostu „buon giorno”. To miłe i nic nie kosztuje. Każdy dzień zaczynałem od mojej piekarnianej rutyny. Konkurencje miałem żadną. Potem śniadanko solo po cichutku – cały taras był mój. Widok na jezioro Como też był mój.
1/7: Lugano, Balcone di Italia:
Każdego dnia staraliśmy się jeździć gdzie indziej. Zależne to było od pogody. Pierwszego dnia pojechaliśmy wzdłuż zachodniego brzegu do Menaggio a stamtąd przez góry nad jezioro i miasto Lugano. To już Szwajcaria. Lugano wygląda jak kurort z lazurowego wybrzeża. Cisza, piękne deptaki, bogate hotele, pogoda dla bogaczy i auta elektryczne ładujące się w cieniu palm odbijające na sobie lazur alpejskiego jeziora. Wyjątkowe miejsce i wyjątkowy początek wspinaczki na Balcone di Italia – ściana 18%. Dało mi to do wiwatu, bo to pierwszy dzień rowerowy. Było z 35C, wyjechaliśmy późno. Wiedziałem, że ten rok był dla mnie ciężki, jeżeli chodzi o podjazdy, godziny na rowerze i ilość STT. Generalnie kondycyjnie byłem kiepski w tym sezonie no bo urlopy i złamane śródstopie i te wszystkie dyżury nocne. Ale wjechałem. Prawie umarłem upieczony własnym metabolizmem. Zacząłem się obawiać o resztę tego urlopu. Napięcie to tkwiło we mnie już do końca. Do końca „włoskiego” Mordulca. Powrót ze zjazdami i serpentynami. Jak se wjechałeś to se zjedź. Szybko do Menaggio i do domu.
Dystans: 98 km
Elewacja: 1.400 m
Czas 4h12’
2/7: Madonna di Ghizallo i Colma da Nesso:
Przełęcze Mortirolo i Gavia się zbliżają. Zaczyna mnie to stresować – może nie powinienem na nie jechać bo jestem za słaby. Ten sezon jest dla mnie trudny. Najpierw wyjazdy za wyjazdami. Potem złamane śródstopie. Kolejne tygodnie wypadają. Kondycja słaba. Niespełna 3000 km mam zrobione a ja się wybieram w Alpy na rower. Trochę to słabe. Klamka zapadła i trzeba jechać. Narzekanie nie pomoże.
Wstaliśmy późno, wyjechaliśmy w pełnym słońcu. Ledwo co zdążyliśmy na prom bo musiałem się wcisnąć w kolejkę. Nie lubię tego. Blok mi się urwał od biegania po bruku. Dało się jechać ale wypadałem z pedała cały czas. Wreszcie jesteśmy w Bellagio. Miasteczko ukryte za góra w samym centrum jeziora. Małe kamienice i wąskie drogi wysoko wspinają się pod górę tylko po to żeby potem dać wspaniałe widoki na jezioro. Jedziemy do Madonna di Ghizallo. Sanktuarium poświęcone jest kolarzom. Wewnątrz niego znajduje się kaplica w której znajdują się wota kolarzy poświęcone Bogu. Są nawet papieskie wejściówki na Giro dla Jana Pawła II. Ciekawe miejsce. Powrót do Bellagio i wtedy zaczęła się jatka - podjazd pod Colma da Nesso. 13 km podjazdu ze średnią 7% - pogoda upalna dodawała trudu. Woda się kończyła. Żele dawały energię na chwilę. To tu się zaczyna wewnętrzna walka. Zostajesz sam. Nic Ci nie pomoże jak tylko siła charakteru.
Dystans: 115 km (213km)
Elewacja: 2.345m (3.745m)
Czas: 5h34’
3/7: Varenna i Castello di Vizio
Dzień odpoczynku od roweru. Pojechaliśmy do Varenny na lody, na piwko na murach zamku i na pizze którą jedliśmy dosłownie na ulicy. Ale była pyszna. I nikomu nie przeszkadzało jedzenie z kartonu dosłownie z chodnika :) Taki dzień był potrzebny każdemu. Było bardzo ciepło ale jakoś zaczynamy się adaptować do tego słońca. Powiem więcej - jak masz picie to dasz radę. Choć Darkowi poszła dziś krew z nosa ale młodzież tak już ma :D
4/7: Val Rezzo da Grantola
Każdego dnia rano sprawdzamy pogodę. Dziś nie było korzystnie jechać na przełęcze. Temperatura +6C i śnieg z deszczem. Nie takie wakacje zamawiałem:) Pojechaliśmy zatem lokalnie. Standardowo Menaggio, potem w stronę Lugano ale skręciliśmy w prawo w góry. Droga kierowała się w małe miasteczka wiszące na górach jak nietoperze. Tym razem jechało się fajnie bo temperatura spadła o kilka stopni i był poranek więc idealnie. Podczas wjeżdżania zgubił nam się Marek ale spotkaliśmy się na szczęście w Porlezzy. Potem już tylko przejazd przez góry do Argegno i wybrzeżem wzdłuż pięknych hoteli Termezzo i Griante do domu. Szybka trasa, konkretne widoki. Nogi trochę ubite.
Dystans: 94 km (307 km)
Elewacja: 1.908m (5.653m)
Czas: 4h40’
5/7: Kolosy - Mortirolo 1852m i Gavia 2652m
Napięcie rosło aż do tego dnia. Naczytałem się Hopa jak to ciężko będzie. Zróbmy to bo kurcze, czas nam się kończy. Rano pobudka o 5:30. W aucie panowała raczej cisza. Dojechaliśmy do Tirano. Zaczynamy od Mortirolo. 12 km ze średnią 11-12%. Sztywny podjazd, mało wyproszczeń, dużo kolarzy, jakieś auta i motory. Na przełęczy pamiątkowe zdjęcie i zjeżdżamy do doliny. Z Ponte di Legno jest rozwidlenie na Gavię i Tonale. Bierzemy Gavię. 20km z nachyleniem 8%. Nogi czują każdy dzień. Temperatura dodaje ciężaru. Spory ruch. Wjeżdżamy na kolejne trawersy, drzewa robią się niższe, kamienie rosną. Asfalty dziurawsze, drogi węższe. Po drodze można oczyścić się ze swoich demonów albo złowić nowe. Przekląłem wszystko, dotknąłem dna, odrodziłem się na nowo. Przejeżdżanie czegoś tak trudnego zmienia człowieka. Przyjechałem ostatni - wiadomo, ale czułem się wygrany jak każdy inny kolarz mijający słupek z napisem Passo Gavia. Na górze zimno, 15C. Widok na płaskowyż z jeziorem skąpany w żółtym tak jakby już jesiennym słońcu przypomina tatrzańskie szczyty. Cisza tam panująca była bardzo miła. Można tak trwać gdyby nie temperatura. Gdyby nie to, że trzeba wracać zostałoby się tam dłużej. Wjechaliśmy z powrotem do cywilizacji. Zebrał się wiatr. Wracamy z tarczą. Chyba nie taka straszna ta Gavia jak ją rysują.
Dystans: 131 km (438 km)
Elewacja: 3.400m (9.053m)
Czas: 7h40’
6-7/7: REST DAY i powrót
Plaża, odpoczynek. Dobra kolacja u Spinnekera. Pakowanie i pożegnanie się z Como. Jutro poranny wyjazd. Chłopaki jadą busem, reszta samolotem przez Bergamo. Oby wszystko obeszło się planowo. Ci vediamo Italia?