6 sierpnia 2022

LAGO DI COMO

 To co dobre szybko się kończy. Ale wróćmy do początku naszego wyjazdu. Plany co do tego wyjazdu mieliśmy już kilka lat. Na Stravie ludzie pokonują włoskie, francuskie alpejskie przełęcze raz po raz to kusząc to wkurzając dużymi przewyższeniami i wspaniałymi zdjęciami. No to gdzie jedziemy? Garda? Como? Bormio? Bolzano? Wybraliśmy najpiękniejsze jezioro Włoch Północnych – Lago di Como.

 

Jezioro jest wąski i opiera się o wysoki brzeg. W połowie rozdziela się na dwie odnogi w kierunku południowym. Na wschodnim brzegu znajduje się linia kolejowa prowadząca z miasta Lecco do Colico. Po drodze znajduje się warte odwiedzenia miasteczko Varenna. Na zachodnim brzegu mamy na odnodze stolice czyli miasto Como, idąc na północ mijamy Argengo z kolejką górską, Griante ze spektakularnymi hotelami, Menaggio z ryneczkiem i lungolago, PIANELLO DEL LARIO w którym mieszkaliśmy. Następnie Dongo i ect. Pomiędzy odnogami leży perełka Bellagio – punkt wyjścia do odwiedzenia Madonna di Ghizallo. Miasta przyklejone są do tafli wody i spływają z wysokiego górskiego brzegu jeziora które poprzecinane jest mostami nad górskimi potokami. Nad jeziorem znajdują się promenady (lungolago) z barami. Tam się kupuje te słynne lody. Gdzieniegdzie znajdują się miasteczka wysoko. Oznacza to większy trud dostania się do nich ale na pewno jest tam spokojniej i widoki na jezioro i góry robią wrażenie.

 

Jezioro jest długie na kilkadziesiąt kilometrów ale system promów przecinających je wystarczająco ogarnia ten problem. Słynny trójkąt promowy Bellagio-Menaggio-Varenna  daje transport do najważniejszych atrakcji środkowego jeziora. Pieszy, rowerowy oraz samochodowy. Bilety są całodzienne lub jednorazowe. Polecam kupić bilet z wyprzedzeniem bo nie zawsze zdążysz go kupić. Maska FFP2 obowiązkowa – no mascherino – no viaggio! Najlepszy transport do Como z Polski znajduje się przez port lotniczy w Bergamo. Pociągi Trenord Trenitalia kursują 40 minut z Bergamo do Lecco. Są też promy z Como do Colico i Lecco do Colico które objeżdżają całe jezioro ale to są może 2-3 kursy na dobę.

 

Ekipa:

Darek, Marek D. i Adam – ekipa z naszej grupy kolarskiej SRCycling znana jest każdemu. Kto jeździ z nami ten nas zna. Marek dołączył do nas niedawno. Jest też z nami Mateusz. Towarzyszy mu rodzina. Cele tego wyjazdu to aktywny wypoczynek. Czyli rower, jezioro a także włoska kuchnia i styl bycia w ramach zasady „dolce far niente”. Mieliśmy do dyspozycji cały dom w małej włoskiej mieścinie z widokiem na jezioro Como. Piękna miejscówka. Co dzień rano zanim wychodziłem po bagietki i corentto con nutella otwierałem sobie okno dachowe i poświęcałem kilka chwil na okiełznanie okolicy zanim dzwony kościelne nie obudziały mnie i powiedziały, że jest 7:00 i piekarnia (Panificio) jest już otwarta. Zbliżając się do piekarni czuć było z daleka pieczonym chlebem. W środku Włoszka w średnim wieku witała mnie zawsze uśmiechem i nie szydziła z mojego łamanego włoskiego. Na koniec zawsze usłyszałem od niej magiczne „buona giornata” lub po prostu „buon giorno”. To miłe i nic nie kosztuje. Każdy dzień zaczynałem od mojej piekarnianej rutyny. Konkurencje miałem żadną. Potem śniadanko solo po cichutku – cały taras był mój. Widok na jezioro Como też był mój.

 

1/7: Lugano, Balcone di Italia:

Każdego dnia staraliśmy się jeździć gdzie indziej. Zależne to było od pogody. Pierwszego dnia pojechaliśmy wzdłuż zachodniego brzegu do Menaggio a stamtąd przez góry nad jezioro i miasto Lugano. To już Szwajcaria. Lugano wygląda jak kurort z lazurowego wybrzeża. Cisza, piękne deptaki, bogate hotele, pogoda dla bogaczy i auta elektryczne ładujące się w cieniu palm odbijające na sobie lazur alpejskiego jeziora. Wyjątkowe miejsce i wyjątkowy początek wspinaczki na Balcone di Italia – ściana 18%. Dało mi to do wiwatu, bo to pierwszy dzień rowerowy. Było z 35C, wyjechaliśmy późno. Wiedziałem, że ten rok był dla mnie ciężki, jeżeli chodzi o podjazdy, godziny na rowerze i ilość STT. Generalnie kondycyjnie byłem kiepski w tym sezonie no bo urlopy i złamane śródstopie i te wszystkie dyżury nocne. Ale wjechałem. Prawie umarłem upieczony własnym metabolizmem. Zacząłem się obawiać o resztę tego urlopu. Napięcie to tkwiło we mnie już do końca. Do końca „włoskiego” Mordulca. Powrót ze zjazdami i serpentynami. Jak se wjechałeś to se zjedź. Szybko do Menaggio i do domu. 

Dystans: 98 km

Elewacja: 1.400 m

Czas 4h12’

 

2/7: Madonna di Ghizallo i Colma da Nesso:

Przełęcze Mortirolo i Gavia się zbliżają. Zaczyna mnie to stresować – może nie powinienem na nie jechać bo jestem za słaby. Ten sezon jest dla mnie trudny. Najpierw wyjazdy za wyjazdami. Potem złamane śródstopie. Kolejne tygodnie wypadają. Kondycja słaba. Niespełna 3000 km mam zrobione a ja się wybieram w Alpy na rower. Trochę to słabe. Klamka zapadła i trzeba jechać. Narzekanie nie pomoże. 

Wstaliśmy późno, wyjechaliśmy w pełnym słońcu. Ledwo co zdążyliśmy na prom bo musiałem się wcisnąć w kolejkę. Nie lubię tego. Blok mi się urwał od biegania po bruku. Dało się jechać ale wypadałem z pedała cały czas. Wreszcie jesteśmy w Bellagio. Miasteczko ukryte za góra w samym centrum jeziora. Małe kamienice i wąskie drogi wysoko wspinają się pod górę tylko po to żeby potem dać wspaniałe widoki na jezioro. Jedziemy do Madonna di Ghizallo. Sanktuarium poświęcone jest kolarzom. Wewnątrz niego znajduje się kaplica w której znajdują się wota kolarzy poświęcone Bogu. Są nawet papieskie wejściówki na Giro dla Jana Pawła II. Ciekawe miejsce. Powrót do Bellagio i wtedy zaczęła się jatka - podjazd pod Colma da Nesso. 13 km podjazdu ze średnią 7% - pogoda upalna dodawała trudu. Woda się kończyła. Żele dawały energię na chwilę. To tu się zaczyna wewnętrzna walka. Zostajesz sam. Nic Ci nie pomoże jak tylko siła charakteru.  

Dystans: 115 km (213km)

Elewacja: 2.345m (3.745m)

Czas: 5h34’

3/7: Varenna i Castello di Vizio

Dzień odpoczynku od roweru. Pojechaliśmy do Varenny na lody, na piwko na murach zamku i na pizze którą jedliśmy dosłownie na ulicy. Ale była pyszna. I nikomu nie przeszkadzało jedzenie z kartonu dosłownie z chodnika :) Taki dzień był potrzebny każdemu. Było bardzo ciepło ale jakoś zaczynamy się adaptować do tego słońca. Powiem więcej - jak masz picie to dasz radę. Choć Darkowi poszła dziś krew z nosa ale młodzież tak już ma :D


4/7: Val Rezzo da Grantola

Każdego dnia rano sprawdzamy pogodę. Dziś nie było korzystnie jechać na przełęcze. Temperatura +6C i śnieg z deszczem. Nie takie wakacje zamawiałem:) Pojechaliśmy zatem lokalnie. Standardowo Menaggio, potem w stronę Lugano ale skręciliśmy w prawo w góry. Droga kierowała się w małe miasteczka wiszące na górach jak nietoperze. Tym razem jechało się fajnie bo temperatura spadła o kilka stopni i był poranek więc idealnie. Podczas wjeżdżania zgubił nam się Marek ale spotkaliśmy się na szczęście w Porlezzy. Potem już tylko przejazd przez góry do Argegno i wybrzeżem wzdłuż pięknych hoteli Termezzo i Griante do domu. Szybka trasa, konkretne widoki. Nogi trochę ubite. 

Dystans: 94 km (307 km)

Elewacja: 1.908m (5.653m)

Czas: 4h40’


5/7: Kolosy - Mortirolo 1852m  i Gavia 2652m

Napięcie rosło aż do tego dnia. Naczytałem się Hopa jak to ciężko będzie. Zróbmy to bo kurcze, czas nam się kończy. Rano pobudka o 5:30. W aucie panowała raczej cisza. Dojechaliśmy do Tirano. Zaczynamy od Mortirolo. 12 km ze średnią 11-12%. Sztywny podjazd, mało wyproszczeń, dużo kolarzy, jakieś auta i motory. Na przełęczy pamiątkowe zdjęcie i zjeżdżamy do doliny. Z Ponte di Legno jest rozwidlenie na Gavię i Tonale. Bierzemy Gavię. 20km z nachyleniem 8%. Nogi czują każdy dzień. Temperatura dodaje ciężaru. Spory ruch. Wjeżdżamy na kolejne trawersy, drzewa robią się niższe, kamienie rosną. Asfalty dziurawsze, drogi węższe. Po drodze można oczyścić się ze swoich demonów albo złowić nowe. Przekląłem wszystko, dotknąłem dna,  odrodziłem się na nowo. Przejeżdżanie czegoś tak trudnego zmienia człowieka. Przyjechałem ostatni - wiadomo, ale czułem się wygrany jak każdy inny kolarz mijający słupek z napisem Passo Gavia. Na górze zimno, 15C. Widok na płaskowyż z jeziorem skąpany w żółtym tak jakby już jesiennym słońcu przypomina tatrzańskie szczyty. Cisza tam panująca była bardzo miła. Można tak trwać gdyby nie temperatura. Gdyby nie to, że trzeba wracać zostałoby się tam dłużej. Wjechaliśmy z powrotem do cywilizacji. Zebrał się wiatr. Wracamy z tarczą. Chyba nie taka straszna ta Gavia jak ją rysują.   

Dystans: 131 km (438 km)

Elewacja: 3.400m (9.053m)

Czas: 7h40’


6-7/7: REST DAY i powrót

Plaża, odpoczynek. Dobra kolacja u Spinnekera. Pakowanie i pożegnanie się z Como. Jutro poranny wyjazd. Chłopaki jadą busem, reszta samolotem przez Bergamo. Oby wszystko obeszło się planowo. Ci vediamo Italia?


6 grudnia 2021

Wioska św Mikołaja. Rovaniemi, Finlandia.

Wczorajszą wizytę we wiosce św.Mikołaja planowaliśmy już długo, niestety pandemia COVID-19 zniszczyła nam plany zeszłoroczne. W tym roku miało być już inaczej. Zaszczepieni w maskach ruszyliśmy nad koło podbiegunowe (choć dzieciaki myślały że jesteśmy na samym biegunie północnym). Wycieczka pod patronatem Rainbow Tours była bardzo dobrze zorganizowana. Wylot rano z Katowic bezpośrednio czarterem Enter do Rovaniemi. Pierwsze chwile w Laponii były emocjonujące. Zimno, chłód i…ciemność. Słońce wstaje tu o 10:30 i zachodzi 13:20. Podczas lotu do Finlandii ścigaliśmy się ze słońcem które jednak wstało po naszym przylocie po godzinie. Z lotniska transfer do wioski zahaczając o profesjonalną przebieranie. Dostaliśmy buty, kombinezony oraz onuce. Bez tego nie bylibyśmy w stanie wejść do wioski na tak aktywny całodzienny wysiłek przy -24C. Resztę naszych rzeczy zostawiliśmy w przebieralni.
Laponia jest piękna. Świeże powietrze, niczym nie zmącone. Wszystko zamarznięte. Wygląda bardzo bajkowo i dodaje emocji do wycieczki. Plan początkowo był w sumie jeden - przeżyć to zimno. Adam (7) dawał radę wspaniale. Ten wiek jest odpowiedni na takie wyjazdy. Myślę że 6+ także. Filip (4) miał więcej problemów z adaptacją temperatury i zmęczeniem. Zazwyczaj z dziećmi jeździ się na wczasy i godziny odlotów czarterów bywają różne. Mimo tego zawsze to jest wysiłek a brak snu robi swoje. Zaczęliśmy od rytualnego przekroczenia koła podbiegunowego w towarzystwie szamana Saamów. Saamowie to lud Laponii. Mówi się o nich :”cztery kraje jeden naród”. To są prawdziwie ludzie północy. Odziani w skóry reniferowe nie boją się zimna. Trochę pierwotni, czas dla nich nie jest problemem. Umazani na czołach węglem, jak w środę popielcową ruszyliśmy na kolejną atrakcję czyli renifery. Pokorne, nie za wysokie ale jakie silne zwierzęta ciągnęły nas bez większego wysiłku. Przykryci ich skórami można było z bliska zobaczyć jakie to są wspaniałe zwierzęta. Superizolujące futro zawdzięcza doskonałość temu że włosy są puste w środku. Następnie lunch i krótki spacer po wiosce. Jest tam Biuro św.Mikołaja, jego dom, poczta, dużo sklepów z pamiątkami. Kilka restauracji i jadłodajni. Wszystko pięknie ozdobione i udekorowane. W nocy wygląda jeszcze lepiej. Na koniec atrakcji lapońskich pozostały nam psy husky. I to dopiero było przeżycie. W pelerynkach i skarpetkach czekały na nas. Gdy podchodziło się do nich już skomlały i czekały na ruch. Niczym pociski ruszyły nasze sanie. Przez ciche lasy zmrożonej Laponii w towarzystwie natury pędziliśmy sobie w aurze zachodzącego słońca. Niezapomniane chwile. Adaś bardzo się cieszył z tego, ja niemniej bardziej.
Czas na spotkanie z Mikołajem. To żeby się spotkać ze św. Mikołajem poza przyjazdem do Laponii trzeba być jeszcze grzecznym. W tym roku chyba na to zasłużyliśmy więc nasze spotkanie było bardzo miłe. Dzieci zostawiły list z prośbami świątecznych prezentów i zrobiono nam pamiątkowe zdjęcie. Ogromne przeżycie.
Powrót do domu był dosyć długi ale wszystko się udało zamknąć w 40 minutowe opóźnienie. Czas wycieczki od wyjazdu z domu do powrotu około 23h. Niemniej jednak warto.
Czy dziecię były zadowolone - myślę, że bardzo. Czy dorośli - chyba bardziej. Dziękujemy św.Mikołaju za gościnę. Przyjedziemy pewnie znowu

11 marca 2016

Raclette


Ten ostatni dzień. Dziś chcę się postarać. No i się udało! Setka zrobiona w pięknym stylu! Słońce boskie, krajobraz wspaniały. Aż chce się żyć. Na stoku standardowo w Chalet du Toura zjadłem pizze oraz deser - ciastko czekoladowe. Było wielkie i ledwo dałem radę! Czasem człowieka przepełnia szczęście takie co nie pozwala myśleć, że kiedyś się skończy. To był ten dzień.
Sektor Glacier, Les deux Alpes
Wieczorem poszliśmy do Restaurant de la Meije na Raclette. Roztopiony serek i kąski suszonej kiełbasy, pikle i ziemniaki. Bardzo smacznie! Ostatni raz w mieście wieczorem było fajnie. Zrobiło się sentymentalnie. Do widzenia Les deux Alpes! Do zobaczenia.
Stan 100 km
Raclette a la Royale

10 marca 2016

Noc nad Oceanem Ken Follett

Vallee Blanche 2100
  Dziś się trochę poleniłem. Rano szybko na sztruks Jandri oraz Glacier. Potem szybko na Vallee Blanche 2100 - tam mi się nie podobało. Fakt - mało ludzi, ale wszystko spływa i pod spodem jest lód! Niemniej jednak zaliczone! Potem wybrałem się na wycieczkę do Venosc. W zeszłym roku się nie udało, ale teraz jest czas. Najpierw kolejką udałem się do miasta. Potem zjadłem naleśnika w jednej knajpce artystycznej. A następnie ruszyłem na trekking pod górę. 950-1800 do góry. W chwilach odpoczynku czytałem sobie Folletta - Noc nad Oceanem. Fajna książka dobrze napisana. Inny rodzaj wysiłku zmotywował mnie i dał mi dużo energii. Polecam Venosc.
Stan: 65km


9 marca 2016

To jest mój dzień!

Signal, sektor Glacier
Rano Bronek wstał i poszedł po bagietki do Sherpy. Ruszyliśmy jak zwykle o 8:30! Potem do gondoli i w górę. Dziś jeździłem po lodowcu i mojej ulubionej trasie Signal. Mam jeszcze dwie inne: Jandri oraz Glacier. Wszystkie są niebieskie, są wysoko, są szerokie i dają możliwości pojeżdżenia. Myśle, że pod względem techniki ten rok był dość dobrym rokiem. Zaczynam czuć te narty, kontroluje lepiej buty i zwracam uwagę na styl. No i na prędkość. Dziś ustanowiłem rekord - 86 km/h. Więcej się boje. Czuć śmierć w oczach! Dziś dużo jeździłem sam. Nawet mi to odpowiada. Małe cele postawione. Jest nieźle. Mieliśmy dziś odwiedzić Andrzeja w Alpe D'Huez, ale nie było miejsca w autobusie. 
Skip-bo: B0, K0, A3
Stan 104,5

8 marca 2016

Morsowanie

Lodowiec 3600
Dziś mamy dzień kobiet. Dla wszystkich którzy czują się kobietami życzymy wszystkiego dobrego! A przy okazji dla Michaeli z okazji urodzin - 100 lat! Kolejny dzień pięknej pogody. Dziś jeździliśmy dużo. Ma obiad Krystian zrobił zupę cebulową. Mniam, Lunch zjedliśmy na stoku w Chalet de Toura (http://www.restaurantlatoura.com) - polecam. Obsługa wspaniała i szybka. Po nartach poszliśmy z Bronkiem na basen - popływaliśmy w basenie otwartym w Espace 1800. No i nie obyło się bez morsowania. Pobudza mocno krążenie! Yeah! Wieczorem poszliśmy do miasta na wycieczkę. 
Stan 67,5km
Espace 1800, Les deux Alpes

7 marca 2016

Żarówka

Les deux Alpes sektor Toura
Kolejny dzień w raju. Słońce, stoki przygotowane na 6-tkę. Zwarci i gotowi ruszyliśmy upajać się odpoczynkiem. Ten urlop był mi potrzebny. Ten urlop był na wagę złota. Dziś zjedliśmy na stoku obiad, pograliśmy w karty. Wynik zadowalający: 67,5km. No i pokonałem swój rekord 79km/h.
Skip-bo: K1, A1, B0
Sektor Toura

6 marca 2016

L2A - drugi dzień pierwszy :P

Zaczęło się! Zaczynamy. Po wczorajszym silnych opadach śniegu widać było na stokach dosyć spory bałagan. Trasy w nocy wyratrakowane były osiadłe przez świeży śnieg. Na trasach nieprzygotowanych było to dosyć fajne, ale na pieknych szerokich niebieskich niekoniecznie. Mimo tego ruszyliśmy do góry. Połowa wyciągów była z rana jeszcze zamknięta więc korzystaliśmy z tego co mamy. Pierwsze koty za płoty. Pierwszy był zjazd czerwonym Diable do gondoli Jandri Express I. Było to wymagające użycia pewnych umiejętności, ale daliśmy z kilkoma problemami radę. Z godziny na godzinę było coraz lepiej. Może to ze zmęczenia, a może z wysokości bolała mnie dziś głowa. Wyjazd ten jest trochę taki sentymentalny. W 2013 roku, roku naszego ślubu z Marysią udało mi się odwiedzić L2A i był to dobry wyjazd. Teraz z perspektywy 3 lat wyjazdów i doświadczenia uważam, że L2A to dobre miejsce dla narciarzy amatorów jak i profesjonalistów. Pierwszego dnia postaraliśmy się obejrzeć okolicę - zrobili nowy stok niebieski prowadzący w dół co daje 10km trasę niebieską z lodowca do miasta. Imponujące. 
Les Deux Alpes 1650
Dzień zakończyliśmy lampką białego wina i Skip-bo. 
A1, B2, K1

5 marca 2016

Już nigdy autobusem do Francji!

Tak sobie powtarzam co rok - już nigdy autobusem do Francji! No i co rok jest to samo. Ląduje w busie w kierunku - Grenoble! Raz udało mi się lecieć samolotem, no ale od czasu jak WizzAir nie lata z Katowic do Grenoble to nie da się lepiej jak z Warszawy jechać. Wreszcie znalaźłem fajną firmę z którą chyba już pozostanę. Nazywa się Espace Trans. Organizuje wyjazdy do Francji, Włoch i Austrii. Ekipa jest w miarę na poziomie - w miarę bo jest z Warszawy a tego jak wiemy - nie da się wyleczyć. Od teraz potocznie Warszafka! Wyjazd miał być o 18:30 więc ugrałem w pracy dzień wolny. Spakowałem się a tu zonk! Przesunęli wyjazd na 21:00. No cóż zrobimy. Ekipa zajęła miejsca. Mi się udało w tym roku i siedziałem sam. Na dłuższą mete to i tak nie daje więcej miejsca ze wzrostem 187! Gdzieś musisz te nogi upchać. W tym roku moją Ekipę tworzą: Bronek oraz Krystian. Mateusz i Inga mają małą dzidzie wiec nici z wyjazdu. Mam nadzieje, że uda nam się jeszcze kiedyś pojechać do Val Thorens. Myślę, że tak. Michałek urośnie i pojedziemy z dzieciakami samolotem. 


W busie spotkałem Andrzeja - naszego współtowarzysza z zeszłego roku z Tignes. Miło spotkać na swojej drodze przyjazną duszę. Czuje, że spotkamy się nie raz. Andrzej jechał do Alpe D'Huez. My tam byli panocku! Fajnie, trochę mu zazdrościłem, bo chętnie bym odwiedził tą dolinę. No cóż. Jeszcze się uda. Droga standardowo przez Niemce, Szwajcarię, Francję. Daleko. Mimo tego wystraszony powikłaniami zakrzepowymi zapodałem sobie heparynę. Na pewno nie zaszkodzi. Trochę boli, ale coż. Bezpiecznie przynajmniej. Po drodze niezliczone przerwy na sikanie (na tzw sikunde). Wychodziło z tego co najmniej 45 min. Jedna Pani w wieku 30+ wzięła w Alpy pieska - Yorka. JP!!! Na granicy DE-CH zespół się bus - rozrusznik. No to pchamy! Ruszył ku mojemu zdziwieniu. Co za atrakcje. Najgorszy był dojazd. W niedziele nad ranem 2:00 weszliśmy do pokojów i poszliśmy spać. A trzeba było jechać do AU.

Ps. wszystkiego dobrego dla mnie z okazji imieninek!

Krystian, Bronek i Adrian (od lewej)

ETYKIETY:

2008 (44) 2009 (34) 2010 (54) 2011 (26) 2012 (10) 2013 (8) 2014 (8) 2015 (8) 2016 (8) 2021 (1) ALBEROBELLO (11) ASYŻ (5) BELGIA (1) BERLIN (2) DANIA (8) DHUEZ (9) GARDA (3) GÓRY (4) GRAZ (1) GRENLANDIA (1) ISLANDIA (43) KANADA (43) L2A (15) MADERA (9) NORWEGIA (17) RISOUL (9) RYGA (3) RZYM (5) TATRY (10) TIGNES (9) WIEDEŃ (3) WŁOCHY (16)